O tym, że w tym roku The Elder Scrolls Online czekały spore zmiany, wiedzieliśmy już mniej więcej od zapowiedzi poprzedniego rozszerzenia – Fallen Banners. Niemniej dopiero kilka miesięcy później dowiedzieliśmy się, jak duże będą to zmiany. W skrócie zarzucono ideę corocznych rozdziałów, a na ich miejsce zaproszono przepustki sezonowe, oferujące na własność wszystkie wydawane w obrębie roku dodatki – dwa większe rozdziały i dwa mniejsze pakiety lochów. Trochę inaczej, ale w sumie podobnie i za podobną cenę. Fallen Banners okazało się naprawdę nieźle, czas najwyższy zatem sprawdzić na podstawie Seasons of the Worm Cult Part 1, czego spodziewać należy się po większych rozszerzaniach.
Zamiast bawić się w suspens, już teraz stwierdzę, że nie do końca podoba mi się kierunek, w którym zmierza ESO. Fakt, możliwość zagrania we wszystkie dodatki poprzez jeden zakup jest miły (dotychczas pakiety lochów należało dokupić osobno lub wykosztować się na abonament ESO+, który swoją drogą teraz nieco traci na wartości), ale czuć wyraźnie, że zawartość 2025 Content Pass (chwytliwa nazwa, nie ma co) oferuje mniej więcej tyle, co ostatnie dwa lata. Niby nie brzmi to źle, ale po cichu liczyłem, że zapowiedź dwóch rozszerzeń fabularny – Seasons of the Worm Cult Part 1 i Part 2 – oznacza powrót do sytuacji sprzed kilku lat, kiedy każdemu dużemu rozszerzeniu poza pakietami lochów towarzyszyło również nieco mniejsze fabularne DLC (Blackwood i Deadlands dla przykładu).
Tymczasem stało się to, czego można było się spodziewać i Seasons of the Worm Cult Part 1 to zaledwie połowa historii, zarówno fabularnie, jak i objętościowo. To tak, jakby zeszłoroczne Gold Road podzielono na dwie połowy i każdą postanowiono wydać osobno. Toteż choć teoretycznie dodatek wciąż liczy sobie 5 zadań głównych (siedem, jeśli liczyć darmowy prolog), to w praktyce są one wyraźnie tak o połowę krótsze niż te z poprzednich rozszerzeń. Zabawę oczywiście wydłuży nam 17 naprawdę niezłych i często dość długich misji pobocznych, trzy nowe delve’y, publiczny dungeon o otwartej strukturze, a także trzech nowych world bossów, ale wciąż czuć wyraźnie, że zawartości jest tutaj mniej. Zabrakło chociażby jakichkolwiek nowych wydarzeń pokroju polowania na smoki z Elsweyr czy Mirrormoor Mosaic z Gold Road. Tyle dobrego, że nie pominięto nowej próby dla dwunastu graczy.
Irytuje to, tym bardziej że Seasons of the Worm Cult Part 1 było hucznie zapowiadane jako kontynuacja głównego wątku z podstawowej wersji The Elder Scrolls Online. Faktycznie tak jest. Powraca tytułowy Worm Cult, wcześniej znany jako The Order of Black Worm, a także szereg znanych twarzy, w tym przede wszystkim Razum-dar czy Vanus Galerion. Jest to zatem jedno z nielicznych rozszerzeń, przed podejście do którego zdecydowanie należy najpierw przejść podstawkę, włącznie z wątkami poszczególnych gildii. Jest to bowiem bezpośrednia kontynuacja, która średnio działa jako niezależna opowieść.
Sam wątek główny jest natomiast całkiem niezły. Siedziby gildii w całym Tamriel padają ofiarą ataków nieznanego napastnika, które – jak się okazuje w wyniku krótkiego śledztwa – które mają na celu nie tyle zniszczenie ich, ale przede wszystkim pozyskanie dusz ofiar przy pomocy technologii napotkanej przez nas jeszcze w Fallen Banners. Trop prowadzi nas na urokliwą wyspę Solstice na południe od głównego kontynentu, gdzie wraz ze wspomnianymi starymi znajomymi staniemy w szranki z równie starymi przeciwnikami. Zadania, choć krótkie, bawią ciekawymi scenami – od oblężenia po wizytę w magicznym wymiarze. Szkoda więc, że kiedy robi się naprawdę ciekawie, twórcy stawiają kropkę, każąc nam czekać na kontynuację tej opowieści kolejnych kilka miesięcy i zajęcie się w międzyczasie zwiedzeniem wyspy.
Tyle dobrego, że Solstice trudno nie polubić. Fakt, jest to mapa zdecydowanie mniejsza niż zeszłoroczne West Weald, ale swoje rozmiary nadrabia całkiem niezłą różnorodnością. Solstice oferuje bowiem zarówno piękną stolicę Sunport, otoczoną pełnymi starożytnych ruin polanami, jak i piaszczyste plaże przeradzające się w małe pustynie, a także tereny górskie. Wszystko to przywodzi na myśl Summerset, w czym zdecydowanie pomaga pełna kolorów paleta barw i mocno wakacyjny klimat. Kapitalne wrażenie robi też zatrzymana w miejscu fala, odgradzająca dostępny dla graczy wschód Solstice od jej zachodniej, przeznaczonej najpewniej pod Seasons of the Worm Cult Part 2, części.
Nie wspomniałem jeszcze o debiutującym w ESO systemie podklas i wgłębiać się w ten temat nie zamierzam. Nie jest to bowiem część ani Seasons of the Worm Cult Part 1, ani 2025 Content Pass, a mechanika dostępna za darmo dla wszystkich graczy, która po prostu zadebiutowała w tym samym okresie, więc choć możliwość czerpania umiejętności od innych klas jest miła, to nie można zasług przypisać nowemu rozszerzeniu. To w ogólnym rozrachunku raczej rozczarowujące. Główny wątek Seasons of the Worm Cult Part 1 wypada naprawdę dobrze i nie mogę doczekać się drugiej części, a wyspa Solstice jest prześliczna, ale wyraźnie czuć pod każdym względem, że to „Part 1” nie znalazło się tytule bez powodu. Tyle dobrego, że kupując 2025 Content Pass, otrzymujecie dostęp do obu części, więc wystarczy odrobina cierpliwości.
The Elder Scrolls Online: Scribes of Fate – recenzja (PS5). Biblioteki pełne przemocy
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), Bluesky, naszym Discordzie, Redditcie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!
Artykuł The Elder Scroll Online: Seasons of the Worm Cult Part 1 – recenzja (PS5). Sezon rozczarowań pochodzi z serwisu Pograne.