Nie da się rozmawiać o grach retro, pomijając tytuły, od których wszystko się zaczęło – te, które nie tylko bawiły, ale zmieniły oblicze całej branży. W świecie strzelanek takim kamieniem milowym był bez wątpienia Doom. Prosta mechanika: kilka broni, pasek zdrowia i niezliczone fale potworów, których jedynym celem było zepchnięcie nas z powierzchni Marsa wprost do piekła. Dziś taki opis brzmi jak klisza, ale wtedy? To było coś, czego nikt wcześniej nie widział: czysta adrenalina i techniczna magia tamtych czasów.
W naszym cyklu Retro ponownie nadszedł moment, by naprawdę cofnąć się w czasie. Do roku, w którym wszystko się zmieniło, a przynajmniej w świecie strzelanek. Tym razem przyglądamy się grze DOOM – strzelance, która nie tylko rozpoczęła nową erę, ale na zawsze odmieniła sposób, w jaki myślimy o grach. Rok 1993. W domach (może nie polskich) króluje 16-bitowy Super Nintendo, na listach przebojów rządzą Mortal Kombat i Street Fighter II, a gracze przyzwyczajeni są do kolorowych platformówek z Mario, Sonikiem i pikselowymi piłkarzami. To świat, w którym gry są jeszcze lekkie, przewidywalne… i wtedy na scenę wchodzi mroczny, brutalny DOOM.
Na scenę nie wkracza bohater z bajki, ale tajemniczy, milczący Marine. Zostawiony sam na opustoszałej marsjańskiej placówce, gdzie z eksperymentalnych portali wypełza coś znacznie gorszego niż kosmici. To piekło samo w sobie. Demony, ogień, szpony i chaos. I tylko jedna osoba, by się im przeciwstawić: ty. Bez wsparcia, bez mapy, bez litości. Tylko spluwa, odwaga i nieustępliwość. Tak rodzi się Doom Guy, kultowy bohater aż do dziś.
Doom nie próbował przypodobać się wszystkim — on wyrywał cię z fotela i wrzucał w wir piekielnej rzezi. I właśnie dlatego został legendą. Bo każdy, kto choć raz odpalił Dooma, wiedział jedno: od tego momentu gry już nigdy nie będą takie same.
Wystarczy zajrzeć dziś na kartę Dooma na Steamie, żeby zobaczyć, z jaką czułością gracze wspominają ten tytuł. „Ojciec FPS-ów”, „kamień milowy”, „gra, od której wszystko się zaczęło” – takich określeń jest tam pełno. I choć brzmią jak frazesy, trudno się z nimi nie zgodzić. Ale warto też pamiętać, że Doom nie był pierwszym podejściem id Software do strzelanek. Zanim otwarto piekielne wrota na Marsie, studio zdążyło zasłynąć kontrowersyjnym Wolfensteinem 3D. To właśnie tam, w otoczeniu II wojny światowej, symboliki zakazanej w wielu krajach i konfrontacji z samym Hitlerem, gracze po raz pierwszy poczuli, jak smakuje akcja z perspektywy pierwszej osoby. Jednak dopiero Doom sprawił, że świat naprawdę oszalał.
Nie był to przypadek. Twórcy z id Software podjęli szereg genialnych decyzji. Udostępnili część gry w modelu shareware, co pozwoliło błyskawicznie rozprzestrzenić się jej pierwszemu epizodowi. Gra miała też niskie wymagania sprzętowe, dzięki czemu można było w nią zagrać na niemal każdym domowym komputerze. Ale najciekawsze działo się „pod maską”. Doom wyglądał jak pełnoprawna gra 3D, choć w rzeczywistości bazował na sprytnym układzie tekstur i pseudoperspektywie. To był złudny trójwymiar, ale działał perfekcyjnie. Gra oszukiwała nasze oczy, a my nie mieliśmy jej tego za złe, wręcz przeciwnie, byliśmy zachwyceni.
Zobacz też: Gigantyczna wyprzedaż w PS Store. Największe hity na PS4 i PS5 taniej
Jednak żadne techniczne sztuczki nie znaczą tyle, co klimat. I tu Doom nie miał sobie równych. Podczas gdy Wolfenstein bywał sterylny i nijaki – pełen niebieskich, powtarzalnych korytarzy. Doom od pierwszej minuty stawiał nas w roli samotnego żołnierza uwięzionego w piekle. Dosłownie. Każdy zakamarek mapy, każdy przeciwnik, każda nuta muzyki – wszystko budowało niepokój, napięcie i poczucie, że walczymy o przetrwanie. Brutalność była nie tylko estetyczna, ale też emocjonalna. Gracze czuli, że ta gra coś znaczy, że to coś nowego, dzikiego, nieoswojonego.
I choć dzisiejsze strzelanki są często bardziej rozbudowane, z fabułą, rozwojem postaci i trybami online, to serce wciąż bije w tym samym rytmie. Naciśnij spust. Przeładuj. Przetrwaj. I miej z tego dziką, niepodrabialną satysfakcję. Doom tego nie wymyślił – ale zrobił to lepiej niż ktokolwiek wcześniej. I właśnie dlatego na zawsze zostanie w panteonie legend.
Zero przerwy na oddech, żadnych przystanków. Od pierwszego momentu wrzucał cię w wir walki i nie pozwalał zwolnić. Cel był zawsze ten sam: przetrwać i wyeliminować wszystko, co się rusza. Brutalne? Tak. Proste? Tylko z pozoru. Ostatecznie jednak pierwszy DOOM pozostaje jednym z najlepszych sposobów na odreagowanie i wyluzowanie po ciężkim dniu. Zupełnie jak wtedy, gdy dopiero co trafił do rąk graczy.
Pod powierzchnią szybkiej akcji kryła się zaskakująca głębia. Mapy były zaprojektowane tak, by można się było zgubić, odkryć sekretne przejścia czy pokonać wrogów na różne sposoby. Rzucić się z rakietnicą? A może wykorzystać ich wzajemną agresję? Doom nie narzucał rozwiązań, pozwalał eksperymentować. I nawet dziś, odpalając go ponownie, można trafić na coś, czego wcześniej się nie zauważyło. Nie bez powodu tak wiele osób spędziło setki godzin szukając sekretów i sposobów na efektywniejsze pokonywanie poziomów i nie tylko. Nie wspominając nawet o tym, jak wiele gra zyskała dzięki wszelkiej maści modyfikacjom.
Zobacz też: PS6 potęzniejsze od RTX 4090. Nawet 60 fpsów w 8K
Doom nie był pierwszą grą, w której chwyciliśmy za broń, ani pierwszą, która wywołała kontrowersje. Strzelanki już istniały, a niektóre z nich potrafiły naprawdę zaszokować. Skąd więc ta wyjątkowość? Co sprawiło, że właśnie Doom wywrócił świat gier do góry nogami i do dziś uznawany jest za punkt zwrotny całej branży? Jasne, można mówić o przełomach technologicznych, świetnej optymalizacji czy sprytnych rozwiązaniach graficznych. I to wszystko miało znaczenie. Ale prawdziwa rewolucja przyszła z zupełnie innej strony.
Bo wraz z pojawieniem się gry DOOM, do graczy trafił te tryb multiplayer. Prosty, surowy, ale genialny w swojej istocie deathmatch, w którym znajomi mogli mierzyć się ze sobą na krwistych mapach bez zbędnych reguł. Zero kombinowania, żadnych klas postaci, tylko instynkt i refleks. To wtedy narodziła się magia LAN party. O co chodzi? W skrócie, to kilka komputerów, parę metrów kabla i wieczory pełne śmiechu, przekleństw i walki o przetrwanie. Obstawiam, że niejeden z nas przesiedział sporo w kafejce czy na innej sali grając przez LAN. To było coś!
Co więcej, twórcy Dooma zrobili coś niespotykanego jak na tamte czasy — dali graczom narzędzia do tworzenia własnych map. I tak powstała jedna z pierwszych naprawdę oddanych społeczności modderskich. Dzięki niej gra żyła długo po premierze, rozwijana i reinterpretowana przez tysiące fanów. Dziś możemy wzruszyć ramionami i powiedzieć: “to przecież proste”. Ale wtedy? To był dopiero szok. Każdy dzisiejszy Call of Duty, Battlefield czy Unreal stoi na fundamentach, które postawił właśnie on.
Na papierze wszystko wydaje się proste: biegasz, strzelasz, rozwalasz demony. I można by pomyśleć, że po tylu latach to się w końcu znudzi. Bo ile można robić to samo? Okazuje się, że jeśli robisz to dobrze, to można bez końca. Doom jest tego najlepszym przykładem. Seria, która narodziła się w piekle, przeszła długą drogę, by dziś wciąż zachwycać. Kluczem była odwaga, by odświeżyć legendę bez zdradzania jej duszy. I wtedy nadszedł rok 2016.
Bez zbędnych numerków, bez wielkich słów, po prostu Doom. Reboot, który nie tylko przywrócił markę do życia, ale zrobił to z takim rozmachem, że trudno było oderwać się od ekranu. Wracamy na Marsa, wcielamy się w milczącego, brutalnego Marine i znowu stajemy naprzeciw hordom demonów. Brzmi znajomo? Tak, ale wszystko gra tu inaczej. Płynniej, dynamiczniej, lepiej i ładniej. Później było już tylko lepiej, wszak otrzymaliśmy jeszcze genialny Eternal i w tym roku The Dark Ages.
Zobacz też: Posiadacze pierwszych wersji PS5 wkurzeni na Sony. “Tak nam dziękują”
Jak widać, da się traktować klasyki z szacunkiem. Nawet takich gamingowych kolosów, jak DOOM. Świetnie, że ta seria nadal jest obecna i trzyma się w tak genialnej formie. Wracam do grania w Eternal, bo akurat sobie ostatnio wróciłem. Wam też polecam Dooma, bo jest świetny.
Źródło: Opracowanie własne
Artykuł Legendarny FPS, czyli DOOM. To od niego wszystko się zaczęło pochodzi z serwisu PlanetaGracza.pl.