Po niezbyt udanym drugim sezonie serialu, inspirowanym wspomnianym tytułem, część osób może być zniechęcona do zagrania w grę. Tą recenzją The Last of Us Part II Remastered chciałabym jednak zachęcić, by dać jej szansę, ponieważ jest to głębokie narracyjne przeżycie, które zapada w pamięć. Historia Ellie i jej niebiologicznego ojca, Joela, przyciąga w pierwszej części, ale aby doświadczyć prawdziwego emocjonalnego rollercoastera, należy sięgnąć po „dwójkę”. Tym razem poznajemy historię Ellie i Abby – głównej protagonistki, ale co ciekawe, także i antagonistki gry. Podczas rozgrywki wcielimy się w obydwie bohaterki, co lepiej pozwoli spojrzeć na perspektywę każdej z nich.
Na samym początku, zgodnie z zakończeniem pierwszej części gry, mamy okazję spędzić trochę czasu z Joelem. Mężczyzna gra na gitarze, a na koniec przekazuje instrument Ellie oraz obiecuje nauczyć ją podstaw. Znajdujemy się w Jackson – bezpiecznej, ufortyfikowanej osadzie, która zapewnia pozory normalnego życia dla jej mieszkańców. Ellie jest już starsza i spędza czas z resztą młodzieży, a ci stają się jej szczególnie bliscy. Choć już na wstępie dowiadujemy się, że pośród nich są pewne konflikty, to i tak jest dosyć sielankowo. Dostajemy nawet możliwość rzucania się śnieżkami z dziećmi, co jest nietypową aktywnością jak na tytuł tak wypełniony akcją i dramatem. No właśnie… Ten pozorny spokój bardzo szybko zostaje zaburzony. Nasza główna bohaterka wyjeżdża z miasta na patrol i od tego momentu już nic nie jest bezstresowe.
W międzyczasie do gry zostaje wprowadzona Abby – muskularna dziewczyna, która od najmłodszych lat była trenowana na żołnierkę. Poznajemy w niewielkim stopniu jej obecną sytuację, lecz nie dowiadujemy się zbyt wielu szczegółów. Sekwencje grywalne, w których obydwie bohaterki odgrywają pierwszoplanową rolę, przeplatają się, co tylko sugeruje, jak ważne będą ich historie.
Podczas pobytu w Jackson dowiadujemy się, że Ellie całowała się na imprezie z inną dziewczyną z miasta – Diną. Jest to przyczyna konfliktu, ponieważ ta niedługo przed tym zakończyła inną relację romantyczną. Cała sytuacja jest trudna i pełna niepewności, ale na wspólnym patrolu nastolatki zacieśniają swoją więź. Gdy wszystko wydaje się pozornie układać, przychodzi moment największego rozwoju akcji. Ellie i Dina przeżywają romantyczne chwile, a Joel i Tommy pomagają Abby w potrzebie.
Trudno opowiedzieć o drugiej części The Last of Us bez podawania istotnego spoileru. Osoby, które widziały serial, z pewnością to wiedzą, a ci, którzy nie chcą się dowiadywać, niech lepiej zaprzestaną czytania tej recenzji lub pominą ten fragment. Momentem, który nadaje sens i tak naprawdę początek całej grze, jest brutalna śmierć Joela. Zostaje zabity przez wspomnianą wcześniej Abby i – możemy powiedzieć – że tą sytuacją zamykamy prolog. Rozpoczyna się nieprzerwany cykl złości i chęci zemsty.
W tym momencie przygoda (o ile w ogóle można tak to nazwać) Ellie i Abby nabiera tempa. Rozpoczyna się długa, trudna i pełna wyzwań podróż obydwu bohaterek. W trakcie rozgrywki wielokrotnie zmieniamy oś czasu, aby poznać istotne dla fabuły wydarzenia. Z racji, że gramy dwiema dziewczynami, to mamy okazję poznać szerszą perspektywę każdej z nich. Ja z powodu tego, jak na początku została przedstawiona Abby, bardzo długo nie mogłam znieść sekwencji rozgrywanych właśnie nią. Prawdę mówiąc, praktycznie aż do końca gry nie potrafiłam spojrzeć na nią z empatią i czułam, że gra próbuje wszystkich chwytów, by ją wybielić w moich oczach. Na szczęście pierwsza połowa gry jest z perspektywy Ellie i na tym się teraz skupię.
Ellie w drugiej odsłonie gry jest o wiele dojrzalsza i silniejsza. Pomimo zakazu wyrusza w śmiertelnie niebezpieczną podróż w poszukiwaniu brata Joela, czyli Tommy’ego. Wie, że ten chce się zemścić na Abby, ale nie chce zostawiać go samego, bo też czuje ogromną złość. Zabiera ze sobą Dinę, lecz sprawy się komplikują. W niedługim czasie musi kontynuować podróż sama. Wymaga to od niej niezwykłej siły, determinacji i sprytu. Choć wpada na pewne tropy, to nie jest w stanie doścignąć ani mężczyzny, ani samej Abby. Podczas swojej podróży spotyka natomiast na wiele innych osób, które zbliżają ją do celu. Nie braknie też krwawych walk i wielu trupów na drodze po zemstę.
Standardowo dla serii, The Last of Us ma spore lokacje, które można eksplorować, lecz napotkamy wiele przeszkód. Twórcy zadbali o ciekawy projekt poziomów i łamigłówki. Wielokrotnie trzeba wytężyć umysł, aby przedostać się do kolejnej sekwencji. Wyprawy nie ułatwia niska dostępność zasobów, a każdy nabój i fragment przedmiotu jest na wagę złota. Bardzo podoba mi się ten aspekt, ponieważ nadaje dużego realizmu i sprawia, że musimy lepiej przemyśleć swój następny ruch. Możemy wytwarzać przedmioty takie jak apteczki czy koktajle Mołotowa, ale także, co nowe, strzały i naboje do pistoletu. W grze znajduje się drzewko rozwoju postaci w uproszczonej formie i możemy ulepszać postać poprzez użycie tabletek. Daje to usprawnienia, takie jak chociażby szybsze poruszanie czy leczenie, a także możliwość sprawniejszej walki.
Drugą perspektywą, którą możemy poznać, jest historia Abby – żołnierki z frakcji Wilków. Od początku znienawidzona przeze mnie postać okazuje się mieć wiele fabularnych wątków, które warto poznać. Ta również kierowana jest chęcią zemsty i domknięcia tematów, które są w niej żywe. Jest zupełnie inna niż Ellie – wielka, wysportowana, niesamowicie silna i zręczna. Nawet gdy wcielamy się w nią, to podczas rozgrywki można odczuć to, że dużo trenuje. Szybko się porusza i jest w stanie podnosić znaczące ciężary. Pozornie twarda i świadoma swoich ideałów Abby okazuje się postacią, która przechodzi przemianę. A może ona zawsze taka była, a tylko maskowała to pod przykrywką silnej i niezależnej? Może jednak wcale się nie zmieniła, a próbowała uciszyć sumienie? Takie pytania pojawiły się w mojej głowie podczas poznawania jej perspektywy. Nie chcę wchodzić w szczegóły tej zmiany, lecz w wielu momentach gry możemy dostrzec w niej zdolność do odczuwania empatii, żalu i współczucia. Na początku gry nie ma ich ani trochę, a dziewczyna jest bezlitosna i myśli tylko o sobie. Jej wątek, ku mojemu zaskoczeniu, po pierwotnym wrażeniu, zainteresował mnie nawet bardziej niż Ellie. Jest to ciekawie napisana historia, a ostatecznie i tak trudno stwierdzić, co się myśli o Abby.
W drugiej odsłonie The Last of Us pojawiają się nowi przeciwnicy, a w szczególności mam na myśli zarażonych. Do każdego z nich musimy znaleźć indywidualną taktykę (no, chyba że lubicie rzeź na otwartej przestrzeni, to wtedy nie). Jest to pewne urozmaicenie, chociaż ja akurat nie lubię tego nieco horrorowego aspektu tej gry. Wrogowie są przerażający, wymagają dużej dozy skupienia, aby ich pokonać, a jeśli umrzemy, to uruchamia się brutalna scenka. Mimo wszystko muszę przyznać, że po kilku godzinach rozgrywki, a w szczególności, jeśli grało się w pierwsze The Last of Us, gra staje się przewidywalna. Ja od pewnego momentu za każdym razem prawidłowo przewidywałam, co się za chwilę wydarzy, więc pomogło mi to zmniejszyć poziom strachu. Na końcu wąskich przesmyków, po chwili wytchnienia, z wielkim prawdopodobieństwem czeka atak przeciwnika, a pozornie puste pomieszczenia oznaczają tylko ciszę przed burzą. Jeśli nadal jest zbyt spokojnie, to zaraz pęknie podłoga i spadniemy lub coś wyskoczy ze ściany. Ta zasada sprawdziła mi się aż do końca gry.
Jak można domyślić się z tytułu recenzji, The Last of Us Part II można podsumować tak naprawdę jednym słowem – zemsta. Jest to motyw przewodni gry. Obserwujemy Ellie, która zmienia się nie do poznania, mając cel do osiągnięcia. Ta sama sytuacja dotyczy Abby – dziewczyna również ma swoje powody do zemsty i jeszcze brutalniej dąży do jej realizacji. Czy bohaterki ostatecznie spełniają swoje pragnienia? Nie będę spoilerować, bo warto doświadczyć tego samodzielnie, ale jedno jest pewne – pod koniec żadna z nich nie jest już taka jak na początku. Wiem, że wiele osób uważa, że gdyby po prostu wyłączyć grę tak dwie godziny przed jej zakończeniem, to można by stwierdzić, że ta kończy się pozytywnie. Jednak twórcy zdecydowali się pociągnąć to dalej.
Piękne w budowaniu tych postaci jest to, że nie da się jednoznacznie ocenić ich postępowania. Nie są ani czarne, ani białe, a wypełnione odcieniami szarości. Niektóre zachowania są trudne do wyjaśnienia, ale kilka godzin rozgrywki później okazuje się, że jednak jest jakiś powód (nie zawsze dobry). Tytuł w surowy sposób pokazuje, do czego zdolny jest człowiek przepełniony złością w świecie pełnym cierpienia i brutalności. Śmierć jest tak częsta, że nie robi to już na nikim większego wrażenia. Właściwie to właśnie to zwróciło moją szczególną uwagę – po niektórych istotnych zgonach mieliśmy w grze dosłownie sekundy, by się pogodzić z zaistniałą sytuacją. Nie ma czasu na spokojną żałobę, bo trzeba walczyć o siebie i iść dalej.
Ważnym aspektem gier narracyjnych o tak trudnych i dojrzałych tematach, jakie podejmuje The Last of Us, jest danie chwili wytchnienia graczowi. Pierwsza część gry w mojej opinii zrobiła to fatalnie i wymęczyłam ją trochę na siłę, by poznać fabułę, ale dwójka radzi sobie lepiej. Pełne akcji fragmenty są przeplatane humorystycznymi elementami, a także żartami i nawiązaniami do innych dzieł kultury. Ellie jest w gruncie rzeczy zabawną dziewczyną i lubi zażartować nawet w beznadziejnych sytuacjach. Podczas wspomnienia z Joelem opowiada kawał, ale cały ten fragment gry jest bardzo miły i przyjemny. Idealnie się wpasowuje jako przerywnik od stresu i ciągłego biegu. Inną ciekawostką, która natychmiast wywołała u mnie uśmiech, było nawiązanie do gry Hotline Miami. Jedna z postaci gra we wspomniany tytuł na telefonie, a ze słuchawek dobiega ikoniczna muzyka. Zdarzyły się także… nieco bardziej prymitywne żarciki.
Aby recenzja była kompletna, warto poruszyć także aspekt techniczny. Ogrywałam tytuł na PC za pośrednictwem platformy Steam, a jak pewnie część osób wie, gra była pierwotnie stworzona na konsole PlayStation. Jest to kolejny port, którego podjęli się deweloperzy i jest nieźle! Mogę to podsumować tak – gra wygląda i działa lepiej niż pierwsze The Last of Us na komputery osobiste. Owszem, czasami zdarzy się jakieś „chrupnięcie”, ale generalnie produkcja jest o wiele płynniejsza i stabilniejsza od poprzedniej części. Nawet jeśli zdarzył mi się pojedynczy crash, to po powrocie do rozgrywki nie ponosiłam tego konsekwencji i wszystko wracało do normy. Graficznie i dźwiękowo prezentuje się oczywiście wyśmienicie. Jest to wersja remastered, więc spodziewałam się ulepszonej oprawy wizualnej i nie zawiodłam się.
Mam tutaj tylko jeden zarzut, który jest całkiem zabawny, jeśli zna się memy o dźwięku w polskich filmach. Ukończyłam grę z polskim dubbingiem i mając ustawiony dźwięk na 100% głośności. W takiej konfiguracji głosy postaci zdają się niezbalansowane i za ciche. Wielokrotnie po prostu nie słyszałam, co kto mówi. Widziałam na YouTubie, że anglojęzyczny dubbing nie ma takich problemów – jest głośny i wyraźny.
Recenzowana przeze mnie produkcja to przykład surowego, brutalnego i pełnego trudnych emocji dzieła. Jest o wiele dojrzalsza od części pierwszej i co tu dużo mówić, wciąga. Owszem, są przydługie momenty, podczas których musiałam się przemęczyć, ale jako całokształt jest to bardzo dobra gra. Nie spodziewałam się, że odmieni moje życie i tak też się nie stało, ale z pewnością warto było poznać tę historię. Przemiana obydwu bohaterek i trudności, które spotykają na swojej drodze, skłaniają do wielu przemyśleń. Widać, że twórcy postawili na dojrzałego gracza i, pomimo że mam duże doświadczenie z różnorodnymi grami, to nieraz musiałam zamknąć oczy, bo sceny były tak realistyczne i przemocowe. To liniowa historia, która ma tylko jedno zakończenie, ale została poprowadzona w ciekawy sposób. Polecam The Last of Us Part II każdemu, kto chce doświadczyć zróżnicowanych emocji i zagrać w dobrze zaprojektowaną grę.
Artykuł Nieprzerwany cykl złości. Jaka jest cena zemsty? The Last of Us Part II Remastered – recenzja gry pochodzi z serwisu Grajmerki – gry (nie tylko) kobiecym okiem.